2020-12-10

KOCOPAŁ :)

 

Niska emisja.

 

Odkąd pamiętam, a są to czasy pełni rozkwitu węglowego eldorado, gdy kraj pełen był statystyk, fetujących swoje wysokie miejsca w rankingach wydobywców wszelkich kopalin, gdzieniegdzie pojawiali się kosmici i wywrotowcy, którzy stawali się rysą na szkle tego sielskiego obrazka.

            Były to czasy, gdy pędząc pociągiem ze świata, mimo, że i tam nie było pod tym względem jakoś lepiej, wjeżdżając na Śląsk, wbijało się w czarną chmurę sadzy
i pyłów. Z kominów familoków, snuły się czarne wstęgi dymu, a zimą, śnieżnobiałe połaci szybko pokrywał grafitowy woal. Zimy wówczas były srogie i śnieżne. -25°C nie było żadną katastrofą klimatyczną, a zwyczajną normą, do której przywykli wszyscy oprócz drogowców.

Dzieci nie mogły się doczekać sanny, butów-relaxów, łyżew i króciutkich, plastikowych nartek pod choinką, a rodzice zastanawiali się ile ton węgla zamówić, żeby przy zapotrzebowaniu 350 kWh/m2rok, wentylacji „odokiennej” takiej, że wszelkie podmuchy, podnosiły firany o trzydzieści dwa centymetry, można było chodzić w podkoszulku bez rękawów i w batkach*. Zarówno cena węgla, jak i mechanizmy popytu-podaży nie spędzały nikomu snu z powiek, gdyż większość obdarowana była deputatami, a wschodni sąsiad, otwarty był na KAŻDĄ ilość węgla. Gwarancja i struktura zatrudnienia była wręcz monarchiczno-patriarchalna. Łaski zatrudnienia w górniczym stanie spływały z ojców na synów. Wnuczęta na szkolnych zajęciach, starannie wykonywały górnicze czapki, mażąc się przy tym czarnym tuszem i tnąc czerwone i białe bibuły w ozdobne pióropusze.

Wystrojone w te ‘brendy’, przejętymi głosikami, na akademiach ku czci górników z dumą o swych ojcach bohaterach śpiewały:

„Pióreczka mu z czapki pięknie powiewają,

Złote na mundurze guziczki błyskają…”

Te sielskie puzzle dopełniały obrazki naszej szkapy, gołębników, skarbników przemykających przez sztolnie, karczmy piwne, talony na malucha, fiata lub poloneza, karty „G” i jako dopełnienie wczasy nad morzem, tym polskim lub egzotycznym, czyli ulokowanym w demoludach.

I komu to przeszkadzało?

 

Najpewniej przeszkadzało OBCYM. Jakiś Gorol, albo co gorsza Gorol z Sosnowca, przyjeżdżający tu za chlebem, najpewniej pierwszy zaczął się zastanawiać czemu po przyjeździe musi z tępym bólem głowy odleżeć swój klimatyczny jet lag. Niektórzy nieprzystosowani pół zimy potrafili otępiali snuć się jak muchy w zamkniętym słoju.

Poza tym, jak to jest, że w jego stronach całe stado gerontów „ciągnie aż do setki”, a tu, co tydzień w bazie nekrologów jest po kilku czterdziesto, pięćdziesięcio, sześćdziesięciolatków?

Sami górnicy najlepiej potrafiliby opowiedzieć o trudach swojej pracy, najprecyzyjniej wskazaliby destrukcyjne ogniska swojej branży. (podobnie jak pielęgniarki w szpitalach) Jeżeli coś stanowiło trzon gospodarki przez całe dekady, trudno się dziwić, że w okresie transformacji rzucono się na ten sektor jak na pokłady ambrozji.

Największym problemem jest chyba to, że w górnictwie w pewnym sensie oderwano produkt od sektora. Pozwolono wpełznąć łańcuchowi pośredników, drenujących go bez litości, skrupułów  i sentymentów. W innych branżach można sobie pozwolić na więcej swobody bo są bardziej elastyczne. W obrębie dzisiejszych uwarunkowań kopalni nie da się otwierać
 i zamykać co pięć lat. Gdyby po tych „reformach” były to struktury nowoczesne, elastyczne, wykorzystujące w pełni najnowocześniejsze narzędzia logistyczne, a nade wszystko ODPOLITYCZNIONE, ich efektywność byłaby niewątpliwie lepsza, a przynajmniej MIERZALNA. W tej chwili na dobrą sprawę badanie ile się w ten sektor wpompowuje, a ile wypompowuje, właśnie przez ten (chyba celowo) skomplikowany łańcuch wzajemnych pośredniczących zależności jest wręcz niemożliwe.

Kolejne projekty restrukturyzacji były raczej „dogadywaniem się” o skali wpompowywania wynegocjowanych środków w utrwalone patologiczne gospodarowanie, choć użycie tu słowa „gospodarowanie” to potężne nadużycie.

Innym problemem jest to, że w pewnym sensie górnictwo ciągle jest jakby sercem całego sektora energetycznego. Jeżeli nie sercem, to potężnym fragmentem tętnic. Pracuje się nad innymi komponentami, które będą przepompowywały krew sprawniej, ale póki co nie są one na tyle rozwinięte, żeby po wycięciu starych rozwiązań organizm przeżył.

To, że ten symboliczny ORGANIZM nie jest w dobrej kondycji, jest zasługą konglomeratu szeregu strategicznych błędów.

Największym z nich jest nie wyciąganie konsekwencji w stosunku do rozmaitych urzędniczych niekompetencji i legislacyjnych bubli.

 

Odkąd sięgam pamięcią wykonywano plany zagospodarowania przestrzennego. Nakładano też na zdecentralizowane ośrodki administracji publicznej obowiązki sporządzania planów zaopatrzenia w ciepło i energię elektryczną. W dobie przedakcesyjnych przemian, obowiązkiem było również uwzględnianie w tych planach odnawialnych źródeł energii. Przynajmniej w zakresie określania lokalnego potencjału tychże. Rozkaz wydano, rozkazu w większości jednostek nie wykonano… i nic… Wspominano też, głównie przy parciu na pozyskiwanie unijnych środków, zarówno o konieczności rozwoju odnawialnych źródeł energii, jak i konieczności wcześniejszej termomodernizacji budynków  oraz uwzględnianiu kogeneracji. O konieczności wymiany przestarzałych urządzeń wykorzystujących paliwa kopalne również słyszy się najmniej od 2000 roku. Ciekawe byłoby zestawienie sumy wszystkich środków wpompowanych w likwidację niskiej emisji
i przełożenie tego na osiągnięty efekt. To samo z rozwojem źródeł odnawialnych, kogeneracją i termomodernizacją. Takie ekspiacyjne odarcie tych kwot o tą część „para w gwizdek”- szkolenia, szkolenia szkoleniowców, szkolenia coachów dla szkoleniowców, sprzęt i oprawa medialna dla szkoleniowców, catering dla szkoleniowców, naganianie audytorium, psycholog dla zestresowanych koniecznością zmian urzędników, prefesibility study do fesibility study, wycieczki za granicę żeby zobaczyć, że pod megawatowym wiatrakiem nie leży wagon poćwiartowanych na mielonkę ptaków, wycieczki za granicę żeby obalić stereotypy, żeby zobaczyć że da się, że można, że warto. Wiem, że to TEŻ JEST WARTOŚĆ I ROZWÓJ (głównie dla samych szkolących), ale chodzi o PROPORCJE.

A jeszcze bardziej chodzi o CZAS. Minęło dwie dekady, a wciąż czytam w prasie jak to smog w centrach miast, niczym centaur dusi noworodki.

Gdyby już w latach budowy wielkich elektrowni, elektrociepłowni, w planach zagospodarowania przestrzennego wielkich aglomeracji i jeszcze szczególniej konurbacji, równolegle budować adekwatną sieć ciepłowniczą, wpinać w nią historyczne osiedla i nie pozwalać nowo planowanym osiedlom i budynkom na inne ogrzewania niż ogrzewanie centralne? Zaplanować, wykonać techniczne zaplecze i wydawać pozwolenia na budowę. Przemyślane, efektywne, skuteczne. Niech już truje jeden moloch, gdzie wykona się najnowocześniejsze instalacje odsiarczania, odazotowania, odpopielania, wychwytywania CO2.

Niestety były to czasy, w których ani pojęcie efektywność, ani ekologia nie były żadnym priorytetem.

Jakby to było pięknie przy takich mądrych rozwiązaniach planistycznych nie musieć myśleć o nadprodukcjach mocy w elektrowniach i konieczności wygaszania kolejnych bloków elektrowni, a móc myśleć jak te sieci zmodernizować, termomodernizować budynki
i przy tak zmniejszonym zapotrzebowaniu energetycznym proponować nawet ogrzewanie energią elektryczną, dając preferencyjne ceny energii, w ramach promowania tego najczystszego źródła. Może zamiast myśli o kosztownej atomówce i kolejnym horrorze składowania odpadów radioaktywnych, pomyśleć o tym jak w oparciu o swój węgiel
i najnowsze eko-technologie, w miejscach o tak wielkim zapotrzebowaniu energetycznym
w obiektach po termomodernizacji, zaproponować program ogrzewania energią elektryczną, uwzględniając propozycję programu np.: „Preferencyjna cena kWh dla obiektów po termomodernizacji”. Może zamiast kolejnych kłód pod nogi fanom energetyki odnawialnej – choć ostatnio jest widoczna poprawa – jeszcze jakiś krok w przód?!

Może więcej zaufania i wolności energetycznej dla obywatela! Może w chwili gdy obywatele dają się namówić na te nowoczesne rozwiązania, choć nie jest łatwo przełamać ich opór przed nowym, strach przed kredytami nawet eko-nisko-oprocentowanymi, przez portfel pokazać im, że BYŁO WARTO, zamiast nakładać jakiś nowy podatek, żeby wyszło na „po staremu”. Przynajmniej w horyzoncie czasowym inwestycji utrzymać stabilność warunków, żeby te wszystkie biznesplany się nie wywracały do góry nogami.

 Może policzyć

 Dobrze chcecie policzyć to chodźmy do excelka.