2009-02-26

wrzuć pod bardzo grubą kreskę

Notka miała być optymistyczna i miała zawierać raczej wiele postulatów, które mogłyby przyświecać przyszłym trendom rozwoju sektora. Moje czasowe grzechy zaniechania, zgłębiania sektorowych postępów, sprawiły, że odczuwałam spory dyskomfort „przedpowrotowy”. Jakież więc było moje zdziwienie, gdy okazało się, że w Polsce, jak w telenoweli, bez większej straty można pominąć kilka odcinków, wrócić, a nawet zacząć pisać to samo, z tym samym zapałem i z tymi samymi nadziejami. I tak właściwie nie wiem, czy jestem zaskoczona pozytywnie, czy negatywnie. Z egoistycznego punktu widzenia, to nawet dobrze. Może szybko uda się nadrobić własne zapóźnienia, ale obiektywnie, skłania to raczej do smutnych refleksji. Miałam nie pisać o tych dawnych ‘złych praktykach’, ale okazuje się, że błędom jakie się popełnia, towarzyszy ta sama beztroska i bezrefleksyjność. 
Nie chodzi mi tu o same odnawialne, ale szerzej pojęty sposób gospodarowania narodowymi dobrami.
Więc może jednak napiętnować trzeba? Może trzeba bić w dzwony? Może trzeba przywdziewać się w mundur złej belfrzycy zawiedzionej postawą krnąbrnych ‘jasiów’ i ‘małgoś’.
Jeszcze z moich wielkoenergetycznych praktyk, pamiętam okres, kiedy pracowałam jako koordynator zleceń produkcji przemysłowej. Głównym zleceniodawcą byli Duńczycy, a nasza firma realizowała te zlecenia w jednej z terenowych jednostek. Głównym 'nadzorcom'/dyrektorem ustanowiono tam młodego człowieka, który towarzysko był istnym ‘lwem salonowym’, natomiast jeśli chodzi o rzetelność, pozostawiał wiele do życzenia. 
W każdym razie, żeby nie prawić długo i nudno, uprawiał coś w rodzaju energetyczno-wykonawczego fristajla. Improwizacja w pełnym zakresie. Doprowadzał tą postawą do palpitacji serca i okresowych neuroz zarówno mnie, Duńczyka, jak również pewnego eksportera, który z natury, był ostoją stoicyzmu i powściągliwości. 
Dlaczego przytaczam tu ten przykład narażając się na opinię ‘niekoleżeńskiej donosicielki przemysłowej’. 
Otóż dlatego drodzy Państwo, że będzie to doskonałe kompendium wiedzy na temat pewnego mechanizmu, z uporem maniaka powielanego na wszelkich możliwych szczeblach i we wszystkich możliwych strukturach, rozmaitych przedsiębiorstw. Od takich bardzo, bardzo mikro, do takich bardzo, bardzo makro.
Załóżmy, że bohaterów tego dramatu jest czterech: Duńczyk, Dyrektor, Eksporter i ja.
Moje przedsiębiorstwo od lat marzy o wielkich zleceniach, wielkich przedsięwzięciach, no w każdym razie o wszystkim, co jest „Mega”. Prezes, ogarnięty restrukturyzacyjnym duchem stawia na pracowników młodych, za co obrażają się pracownicy starzy, wydzielają się, kształtują w odrębną spółkę i odchodzą jako konkurencja. Młodzi pracownicy, nie mając się od kogo uczyć, uczą się metodą prób i błędów, tudzież uczą się na ‘eksperckich szkoleniach’ jak ruszać rękami i nogami, żeby wszyscy wiedzieli, że są kompetentni, poważni, odpowiedzialni i fajni. Na co dzień, raczej chodzą po korytarzach, zdekoncentrowani, z dużą ilością segregatorów pod pachą, próbując pojąć: „o co chodzi” i zastanawiając się, jak sprawić, żeby po wdrożeniu ISO, trzy działy nie dublowało swojej pracy, czyniąc z siebie wzajem, nienawistną konkurencję.
No i teraz nadciąga ‘wielkie zlecenie’, które załóżmy, na jakichś bardzo zagranicznych targach wydeptaliśmy (przyjmijmy Unijno-Europejskich), na miliardy, a może nawet sekstyliony EURO. No i teraz wszystkich ogarnia ‘wściekła panika’, bo zjedlibyśmy, ale nie ma zębów. Młodzi jeszcze za młodzi na taka odpowiedzialność, a starzy są obrażoną konkurencją. Tak więc trzeba znaleźć kogoś, kto udźwignie sprawę kapitałowo, a później będzie o nas pamiętał. Ktoś taki się znajduje, bierze, ale dzieli po swojemu. Sobie zostawia najsmakowitsze kąski, a nam zostawia resztę. Robi tak, nie dlatego, że jest zły i niesprawiedliwy, ale dlatego, że realnie ocenia nasze możliwości (w ramach „restrukturyzacji” nie zdążyliśmy udoskonalić parku maszynowego i udoskonalić technologii (ale co tam! ważne, że umiemy ruszać tymi rękami i nogami…) więc zostają nam do roboty te ‘ogony’). Czyli mamy jeszcze dodatkową postać dramatu: Generalnego Wykonawcę. 
Tu następuje krótka przerwa, bo należy odbyć kilka bankietów, na których będziemy wyznawać sobie miłość, wierność, uczciwość oraz ‘biznesowy fair play’. No i bardzo dobrze, stosunki międzyludzkie ważna rzecz! Kiedy już ochłoniemy po salonowych pląsach, trzeba się zastanowić jak zadanie wykonać. I tu następują drastyczne sceny dramatu, bo okazuje się, że ktoś kto czytał dokumentację przetargową pominął kilka ważnych kwestii, i tak do końca, to nie wszystko jesteśmy w stanie zrobić u siebie. A właściwie, to może i nawet byśmy wykonali, ale w ramach ‘restrukturyzacji’ tak wiele się zmieniło, że możemy zrobić pozycje od 1 do 5, a resztę trzeba podzlecić. Właściwie czemu również nie mielibyśmy się poczuć dobrze jako czyjś zleceniodawca? 
Wróćmy jednak do naszego dyrektora, do naszej jednostki terenowej. Dyrektor dopiero przyjęty, więc ambitnie przystąpi do dzieła – pomyślałam. Zlecenie poszło na zakład, czas mija. Ja jako koordynator, kreślę jakieś harmonogramy według zleceń, robię słupki, rysuję wykresy, planuję, przewiduję. Zastanawiam się, niepokoję. Pytam, dzwonię, dzwonię i pytam. 
- Tak, wszystko fantastycznie mówi dyrektor, jak z płatka, mówi. Mamy tu drobne trudności, ale panuję nad tematem. „Znów pytam, znów błądzę, drepcę we mgle”… prawie jak w piosence Maryli Rodowicz…. Faksujemy, rozmawiamy… 
Nieubłaganie nadciąga termin pierwszej kontrolnej wizyty. Wreszcie nadchodzi TEN dzień, zbieramy się w pełnym składzie: Duńczyk, Eksporter i ja. Ja z dokumentami, eksporter z dokumentami, Duńczyk…
I tu Proszę Państwa, musimy się zatrzymać. Duńczyk prosto z Danii, samolotem, później z lotniska wynajętym samochodem, który w rezultacie był naszym wspólnym samochodem służbowym, przybywał punktualnie o czasie w precyzyjnie ustalone miejsce.
Dzięki Bogu pomyślałam, bo właściwie to mnie wypadałoby ten samochód załatwić, a przecież upozycjonowano mnie natenczas w firmie na stanowisku referento-specjalisty, który miał nadzorować Dyrektora. Nie muszę chyba mówić, że to bardzo niezręczna sytuacja. 
(Znaczy się, ja pierwej myślałam, że nadzorować zlecenie, ale szybko okazało się, że dyrektor jest „jak dziecko” i właściwie to jego trzeba było nadzorować.) W każdym razie, jako ten referent, w firmowej kolejce po samochód służbowy byłam ‘nikim’, natomiast miałam mieć dobre samopoczucie i zapał, wynikający z możliwości „pokontrolowania sobie” – tak to później odczytałam.
Duńczyk musiał mieć samochód, bo w przeciwieństwie do naszych ‘segregatorków’, on posiadał dwie wielkie walizy dokumentacji, tak więc trzeba to było czymś wieźć. 
Oprócz dwóch waliz dokumentacji, była jeszcze waliza ze służbowym strojem, bo na zakładzie przemysłowym, Duńczyk, z eleganckiego pana w dobrze skrojonym garniturze,  szybko przedzierzgał się w prawdziwego montażowego rekina, w pięknym, połyskującym i sprawiającym wrażenie aerodynamicznego, kostiumie.
Wizytacje na zakładzie zazwyczaj przybierały formę thrillera. Doprawdy nie wiadomo było co się może zdarzyć, a właściwie jako dogmat można było przyjąć, że wszystko się może zdarzyć. Poszukiwania napoczętych w realizacji zleceń, przebieżki między halą jeden, halą dwa, halą trzy, piaskarnią, malarnią, znów piaskarnią.
 „Poszukiwanego zlecenia nie stwierdzono.” Jeszcze raz! 
Duńczyk coraz bardziej purpurowy. Stoik stoi, ja wzrokiem ciskam dyskretnie pioruny w dyrektora. Tu następuje kilka scen: „Dyrektor poszukujący elementów konstrukcji”, ”Dyrektor poszukujący pierzchających w popłochu swoich pracowników”, „Dyrektor odpowiadający na pytanie: dlaczego pozwala pracownikom piaskować bez masek?” – żeby nie było wątpliwości, odpowiadający, że: „Niczego nie może im zrobić”. „Ja, ciskająca segregatorem”, „Ja, ciskająca kluczami”, „Duńczyk się śmiejący”, „Ja śmiejąca się przez łzy”, „Stoik, stojący, przygryzający wargi i przestępujący z nogi na nogę”. 

- O zaraz, tam pod ścianą coś leży – mówi rozbrajająco wyluzowany i chyba najlepiej z nas znoszący tę sytuację dyrektor.
Istotnie pod ścianą, osłonięty rzadkim krzewiem, leżał sobie spokojnie stos, podrdzewiałych już teowników, a za nimi ceowników, które w drodze między piaskarnią i malarnią, ząb czasu na tyle dotkliwie nadgryzł, że czynność piaskowania bezwzględnie należało powtórzyć. Dodam tylko, że była to część zlecenia, która miała być już gotowa do przyjęcia, spakowania i wysłania statkiem daleko hen…
(tu Duńczyk podpowiada : „a nade wszystko do zafakturowania”  )
Duńczyk posiniał, żyły wystąpiły mu na skronie, ale nic się na to nie odezwał. Zachowując pozory stoickiego spokoju zaczął wyjmować z walizy dokumentację, żeby sprawdzić poprawność wykonania. Sprawdzał bardzo długo i bardzo dokładnie. Dyrektorowi przy naszej pomocy, udawało się w tym czasie odnajdywać pozostałe zlecenia. Po każdym takim odkryciu, raczył nas serią zabawnych anegdot, lub też rzucał jakąś filozoficzną refleksję w rodzaju : ‘gdy się człowiek spieszy, to się diabeł cieszy’, lub też, ‘nie czas żałować róż, gdy płoną lasy’. Duńczyk, udawał, że nie słyszy, Stoik milczał i wznosił oczy ku niebu, we mnie się gotowało, a w myślach przepowiadałam sobie formułki „co to ja powiem jak wpadnę do zarządczej dyrekcji”. Znaczy, ja tu nie uwypuklam ‘wszystkiego’ bo i to co piszę to już zbyt wiele, no ale to ciągle z miłości do ojczyzny… Opamiętajcie się, nie idźcie tą drogą!
Tych zleceń było dużo, monitowania, deptania jako pośrednik między zarządem i wszystkimi ‘derektorami’, zawsze wychodziło na to, że najlepiej jakbym tam pojechała i sama wszystko zrobiła, i najlepiej żebym nie chciała podwyżki :) czyli za tysiąc złotych. 
A jak piszę, zleceń było dużo, a zima sroga, więc po którymś razie, po całym dniu odgrzebywania zleceń spod śniegu i świecenia oczyma za zarząd, za robotników, za przemiany ustrojowe, za mentalność, za system, kiedy już na twarzy ślady wyczerpania były widoczne, pomyślałam, no niech to szlag!

Gdy po tych śnieżnych przygodach, ciemną już nocą weszliśmy do biura, żeby Duńczyk sporządził raport (jemu się nie spieszyło, bo nudziło mu się samemu w hotelu, więc wychowawczo trzymał nas na tym zakładzie złośliwie i niejako w odwecie - co w pewnym sensie rozumiem) Dyrektor wziął mnie dyskretnie za ramię, wyciągnął na zaplecze i odzywa się w te słowa: „Pani się tak nie spala, Pani Iwono, zakład jest przeznaczony do likwidacji - to co ja się mam tu rzucać i fechtować ?” Tu, żeby mnie jeszcze dobić nastąpił telefon z domu w tonacji: „gdzie ja się po nocy szlajam i czy mi zapłacą nadgodziny?”, więc zgodnie ze wszystkimi prawami Murphiego, w drodze powrotnej, (kilkadziesiąt kilometrów) gapiąc się w migające stroboskopowo, mijane drzewa :) przypomniało mi się, że miałam jeszcze na jutro poprawić artykuł ‘na uczelnię’, na co Duńczyk zaproponował, że jest po drodze świetna restauracja i on zaprasza na kolację. Podczas kolacji i miłej konwersacji (w tle tykający zegarek) Duńczyk, zapytał mnie ze współczuciem w oczach: „Jak ja to znoszę?” A ja po raz pierwszy w życiu nie wiedziałam co powiedzieć. Jeszcze zapytał, czy nie myślałam o pracy za granicą, że „jest normalniej” – nie chciałam mu wierzyć, żeby się dodatkowo nie dołować :).

Drogi RZĄDZIE  nie zabijajcie w młodzieży zapału :)

2009-02-17

Światowy Dzień Kota



Oczywiście nie byłabym sobą,

gdybym tą wirtualną drogą nie złożyła dzisiaj

Serdecznych Życzeń swemu Światowemu Kotu,

który jak widać jest 'mocno w temacie',

i bardzo trudno byłoby podważyć tezę,

że jest posiadaczem bardzo pięknego umysłu :) 

nieco retrospektywnie, choć z myślą o przyszłości

Może jeszcze jako zaczyn pod to ‘odnawialne ciasto’, pozwolę sobie przytoczyć tutaj kilka moich ‘gorzkich refleksji’ nad sektorową niedolą, w ujęciu retrospektywno-subiektywnym, które znajdują się również u mojego internetowego sąsiada (Pana Grzegorza).

- o Polsce jako liderze w technologiach związanych z ‘odnawialnymi’-

Tu już nawet nie chodzi o to, żeby Polska, jako samodzielny kraj, na światowych rynkach, zaczęła być ‘dominą’ nowoczesnych technologii - czy to energetycznych, czy innych - i niczym ożywiony Kopernik – który nawet jeśli kiedyś nie był kobietą, to teraz w imię jakichś szczególnych priorytetów, pewno musiałby się nią stać – dokonywała rewolucyjnych, technicznych przewrotów. Chodzi o to, by wewnętrznie, na każdym kroku, co kadencję, nie zsuwać wszystkich klocków z planszy do szuflady, i nie rozstawiać ich ciągle na nowo.
Tym bardziej, że energetyczno-ekologiczne klocki, zsuwane co kadencję do szuflady, mają to do siebie, że zazwyczaj w trakcie tych ‘zabaw’ ulegają trwałym uszkodzeniom. Ja też już trochę straciłam nadzieję, że w obszarze badań i rozwoju własnych (polskich) technologii wykorzystujących ‘odnawialne’, wykroczymy kiedykolwiek poza wizerunek, garstki ‘nawiedzonych i sfrustrowanych wizjonerów, z zachwianą oceną ‘rzeczywistości’, przyodzianych w sweter z roku tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego i w okularach ze szkłami, przypominającymi denka od słoików po ogórkach, którzy przy pomocy kawałka sznurka, arkusza blachy i wiaderka czernidła, będą próbowali na kolanach, udowodnić, że ‘TO NAPRAWDĘ MOŻE SIĘ OPŁACAĆ’.
Dawno temu, kiedy zaczynałam zajmować się odnawialnymi (a był to rok zdaje się 1997), EC BREC, zapoczątkowało (jak dla mnie) fantastyczną falę, która rzeczywiście, gdyby rzetelnie kontynuować taką politykę wespół z ‘energetycznie i ekologicznie uświadomionym rządem’ wraz z całym instrumentarium legislacyjnym, sprawiłaby, że o bezpieczeństwo energetyczne naprawdę, nigdy nie musielibyśmy się martwić. Odnawialne, mała energetyka, kogeneracja, praca u podstaw w gminach. Aż nie mogłam wyjść z podziwu, że to się dzieje w Polsce :) Kujawy, Pomorze, pięknie przygotowane pod inwestycje Podkarpacie, zbilansowane zasoby, zidentyfikowane istniejące instalacje. Dostęp do informacji. Dostęp do danych. No tylko brać pisać systemowe programy, maksymalizować wykorzystanie ‘polskiej siły roboczej’ i inwestować. Tyle, że u nas takie programy pisze się albo dla megamolochów, podejrzewam, że ze ściśle określonymi ‘przepływami pieniężnymi’, albo ‘ustaw się w kolejce – zadzwonimy do ciebie’ ; )
A jakaż to piękna nisza dla rozwoju POLSKICH małych i średnich przedsiębiorstw, zaopiekowanych MĄDRYM, MERYTORYCZNYM PROGRAMEM, który kompleksowo i UCZCIWIE potrafiłby ogarnąć całokształt zjawiska.

- tu fragmenty dotyczące dyskusji wokół ‘geotermii toruńskiej’

I tu wróćmy do ‘sprawy Rydzyka’. Pomijając mój stosunek do przeplatania biznesu z religią i zakładając, że mimo wszystko pozycja akurat tego inwestora wymuszałaby na nim krystaliczną wręcz uczciwość - no bo wiadomo, w razie czego świadomość wiecznych, piekielnych mąk – to uważam, że nie do końca dobrze się stało, jak się stało. 
Jeżeli już w roku 2007 jakaś część środków, została mu przyznana, na realizację tego przedsięwzięcia, to najprawdopodobniej były ku temu jakieś podstawy. 
Niechże do jasnej Anielki, ktoś w końcu zacznie za coś odpowiadać. Wyzbądźmy się tej kretyńskiej uznaniowości w podejmowaniu decyzji, które mogą się przecież opierać na rzetelnych ekspertyzach, wykonywanych przez rzetelnych fachowców. 
A ja oglądam program ‘ Warto rozmawiać’, i tam w studiu, jeden że temperatura 60*C, nie warto inwestować, drugi, że jeszcze sto metrów i będzie 80*C, trzeci, że tak naprawdę to nie chodzi o temperaturę tylko o finanse, na to dwóch, że pieniądze już walą drzwiami i oknami z Unii, wszelakich ‘partnerstw’, w rezultacie okazuje się, że właściwie to nie ma żadnych przeszkód.
I teraz, gdyby dociekać sprawiedliwości, to trzeba by wziąć za fraki tych co przyznali pieniądze na odwierty (na jakiej podstawie), wyniki aktualnych ekspertyz – temperatury, wydajności (decyzja odmowna), weryfikacja ekspertyzy na wniosek tych co twierdzą, że wyniki są inne gdyby jeszcze ciut pokopać (ciągle się pojawia w dyskusjach 80*C) - a ten co się pomylił, niech za swą niekompetencję zapłaci. To akurat taki medialny przypadek, ale co się dzieje podczas realizacji mniejszych inwestycji MEW, wiatraczków, innych, kiedy zacznie się przedeptywać urzędowe szlaki miedzy biurowymi pokojami, a czyni się to z pozycji ‘nieupozycjonowanego intruza i zakłócacza biurowego rytuału picia porannej kawy’ – tego już tu pisać nie będę…

- tu o intuicyjnym (i nie tylko) postrzeganiu pewnych spraw -


To bardzo miłe uczucie, wiedzieć, że pewne sprawy najprawdopodobniej postrzegamy w podobny sposób. Zwłaszcza w ostatnim czasie, kiedy namnożenie różnorakich politycznych absurdów zdaje się przybierać na sile. Ale tak jak Pan Grzegorz wspomniał, może istotnie należy szukać optymizmu lokalnego, i niejako oddolnie pewne mechanizmy wypracowywać. 
Oczywiście, również i ten etap pracy u podstaw, mam gdzieś za sobą ;) bo jeszcze pracując w dużym przedsiębiorstwie związanym z energetyką zawodową, poszukując nowych nisz energetycznych w momencie zastoju na ‘dużym rynku’, wespół z Katowickim i Opolskim WFOŚem i kilkoma jeszcze kooperantami (część programu na Opolszczyźnie z ramienia Politechniki Opolskiej), próbowaliśmy ganiać z kagankiem oświaty ekologicznej. Udało się przeszkolić wiele Gmin, ale proporcjonalnie na sto wysłanych zaproszeń zainteresowanie wykazywało dwadzieścia, trzydzieści Gmin (po intensywnym lobbingu ;P), mimo, że szkolenia za darmo (bo dofinansowane z WFOŚ).
Z tego może pięć Gmin istotnie skorzystało merytorycznie, bo przysyłane były osoby, które istotnie tematem były zainteresowane. Reszta, często po wypiciu kawy, schrupaniu cateringu, pragnęła jak najszybciej uwolnić się z tego edukacyjnego ucisku : )
A był to okres, kiedy na Gminy nałożono obowiązek sporządzania ‘Planów Zaopatrzenia w Ciepło i Energię Elektryczną, z uwzględnieniem odnawialnych’, więc wydawać by się mogło, że trudno się będzie opędzić.
Jeszcze długi czas po terminie wypełnienia tego obowiązku, próżno było w Gminach o takie plany pytać. Na sto Gmin, taki plan miało może Gmin pięć. Przy czym, gdy rozmawiało się z przedstawicielami tych pięciu, to zwykle pluli sobie w brodę, że są w gorącej wodzie kąpani i niepotrzebnie wyskakiwali przed szereg, ponosili koszty, bo inni nie zrobili nic, i jakoś konsekwencji nie ponoszą. 
I taka jest niestety prawda, o mocy i egzekwowaniu większości ustaw i aktów wykonawczych, o zapale do szkoleń i chłonięcia wiedzy. Tu jest mnóstwo do nadrobienia!
- (ależ ja jestem zgorzkniała:) !) – tak było - może teraz jest inaczej, OBY :)
Mam nieodparte i napawające mnie grozą wrażenie, że tak naprawdę, to Rząd, kompletnie nie identyfikuje się ani z zadaniami priorytetowymi jakie wynikają ze strategii i zobowiązań unijnych, ani też ze zobowiązaniami, które wynikają ze strategii własnych. Skoro się nie identyfikuje, to ryzykownym byłoby oczekiwanie, że przedsięweźmie kroki i będzie się angażował.
Jest to punkt do odfajkowania, do którego wraca się gdy ‘gonią terminy’. Na tę okazję wymyśla się jakiś wytrych w rodzaju ‘współspalania biomasy z węglem’, żeby łatwiej było wypełnić statystykę, a jeszcze dokonać czegoś, co przez długi czas wydawało się niemożliwe :) – w pewnym sensie ożenić lobby węglowe z odnawialnymi :) – no jakież z tego mogło powstać małżeństwo ;)?!! 

- tu trochę zadziornie o pokoleniowej zmianie warty przy odnawialnych z polemiki z Panem Romualdem Bartkowiczem, plus zacieśniająca się dramaturgia wokół ’tajemnego swetra’ -

Pan Romuald pisze i powątpiewa, pisze, że dopiero pokoleniowa zmiana warty, ;)
Ależ Panie Romualdzie! To ileż na tę zmianę warty czekać?, toż to już mamy MŁODYCH, PIĘKNYCH, LOTNYCH, BYSTRYCH, OTWARTYCH i raczej chętnych do pracy ludzi. Wystarczy nie podcinać im skrzydeł i nie kazać brnąć w tym - niczym rodem z dramatów Kafki – oceanie Montypythonowskich paradoksów. Proszę spojrzeć u Pana Grzegorza, przecież w Centrum lwia część kadry to młodzież – czego im brakuje? (znaczy się, nie wiem jak jest teraz, ale wiem, że tak było za czasów kiedy jeździłam do nich na konferencje).
Oni naprawdę kiedy jadą za granicę to dobrze sobie radzą i są mile widziani, gorzej kiedy wracają do Polski i chcieliby to transponować, to może powalić każdego, nawet największą Siłaczkę :) A nie przymierzając, gdy ten metaforyczny naukowiec w swetrze z tysiąc dziewięćset siedemdziesiątego (z mojej poprzedniej wypowiedzi), przedrze się jakimś cudem, do ‘obcych i cywilizowanych krajów’, to gwarantuję Panu, że za chwilę jest we wszystkich branżowych publikacjach, patentach, a jego zagraniczne audytorium podczas wystąpień konferencyjnych, cmoka z zachwytem i uznaniem ;) I zazwyczaj dopiero wtedy, nasz Rząd się budzi i pragnie go do Polski ściągnąć, choćby i na odczyt, choćby na chwil parę. A już niechby dostał Nobla, to pobiją się między sobą, który pierwszy ma sobie zrobić z nim zdjęcie :) Takie jest to polskie piekło.
Dlatego Panie Romualdzie, właściwie to już wszystko było, fakt, że w momencie jeszcze przedakcesyjnym, więc jedyna nadzieja, że teraz podejście i głód lokalnej wiedzy jest większy :)

- tutaj fragmenty polemiki z Panem Bogdanem Szymańskim* -

Pan Bogdan pisze, o nowych technologiach, że są kluczem rozwoju, wzrostu PKB, że instalowanie tysięcy MW z OZE, to mylne przekonanie, że kluczem cena za energię…
Myślę, że to zawsze zależy od aktualnej sytuacji kraju i ‘palących priorytetów’, podstawą jest rzetelny SWOT, warto też uczyć się na cudzych błędach i umieć przeskakiwać pewne ‘chybione etapy’ rozwoju sektora. Te tysiące MW z OZE, to takie piarowskie zaśpiewy, żeby rozdrażnić lobby węglowe:) OZE są do wypełniania nisz, dla energetyki rozproszonej, dla sieci wydzielonych, dla ‘obszarów wybitnie korzystnych’, jako jeden z puzzli do wypełnienia energetycznej mozaiki. Po to, żeby nie wieźć wagonów węgla ze Śląska do Suwałk, a na Śląsku na siłę nie udowadniać, że to wybitny obszar dla wykorzystania biomasy .
Każdy obszar jest predestynowany do czegoś, ważne żeby lokalnie umieć to jak najlepiej określić. 
Nie wyważać otwartych drzwi, nie ściągać nieefektywnego złomu, jeżeli patrzeć w przyszłość to rzeczywiście zaczynać z czymś NOWYM, może jeszcze w technologiach wodorowych, może obszar akumulowania energii, no i te megatony śmieci i odpadów, z którymi trzeba będzie coś zrobić – no to już źródła alternatywne.
Jeżeli chodzi o cenę energii, to oprócz efektu skali, w poszczególnych technologiach, tak jak Pan wspomina, ważny jest sposób przeprowadzania tego ‘rachunku efektywności ekonomicznej’. I tu ewidentnie musi nastąpić przewartościowanie, i wyeksponowanie nowych kryteriów, które będą uwzględniały ‘uniknione ekologiczne straty’, ale do tego trzeba właśnie tej ekologicznej świadomości. A u nas, jak to u nas, ekolog, zaczął się już niestety kojarzyć, z chłopakiem do wynajęcia, który za sto złotych, potrafi się przybić na kilka godzin, do dowolnego drzewa, w dowolnej puszczy, i jeszcze trzeba mu napisać na kartce przeciwko czemu protestuje. 
I tak co idea, to ktoś kto musi się w tę ideę wpakować jako pośrednik, albo przeszkadzasz, co często niestety jest u nas synonimem.
Redukcja ceny, poprzez inwestowanie w ‘nowe’, to przynajmniej we wczesnym etapie rozwoju technologii dosyć ryzykowny pomysł :) tym bardziej, że zwykle obarczone sporym ryzykiem, więc i o dobry montaż finansowy trudniej. 
(tu, kąśliwe żarciki o niezidentyfikowanym bliżej odnawialnym betonie :))
A wie Pan, gdyby faktycznie udało się stworzyć ‘odnawialny beton’, i jeszcze do tego ekologiczny i wpasowany w energooszczędne technologie budowlane, to kto wie, czy od tego nie nastąpiłby najszybszy skok PKB :). ‘Odnawialne’ w nowoczesnym, energooszczędnym budownictwie! – to fantastyczna sprawa.  

Przede wszystkim mądre gospodarowanie energią, energooszczędne budownictwo, rzetelne zbilansowanie posiadanych zasobów, a następnie efektywne ich wykorzystywanie z uwzględnieniem lokalnej specyfiki – to mój POSTULAT i CREDO ;)

(Pan Bogdan podsumował, że populistyczne ; )

- ja zawsze mówię, że o tym co ‘populistyczne’ decyduje nie to jak ‘brzmi’, ale ‘co za tym idzie ‘. Miejmy nadzieję, że się poprawię :)

----------------------------

*Bogdan Szymański – autor świetnego bloga, pełnego bardzo przydatnych faktów ze świata energetyki odnawialnej, jak również 'kolektorka' :

http://solaris18.blogspot.com/ Polecam, 

Kilka dni temu, uległam namowom i zachętom aby założyć blog związany z odnawialnymi źródłami energii. W entuzjastycznym rozpędzie, wynalazłam szablon i przejrzałam kilka istniejących już blogów tej tematyce poświęconych. Zamyśliłam się.
Na drugi dzień dodałam do szablonu zdjęcie, przejrzałam następnych kilka blogów i znowu się zamyśliłam. Kolejny dzień zaczęłam od przestudiowania relacji Pana Grzegorza Wiśniewskiego z ‘Europejskiego Tygodnia Zrównoważonej Energetyki’ (EUSEW), zamieszczonej na jego stronie:
http://www.ieo.pl/odnawialny_blog.html,
i znowu się zamyśliłam. 

Moje zamyślenia w głównej mierze dotyczyły tego, w jaki sposób to co będę pisała może być pożyteczne i przydatne i w jakiej mierze może stanowić uzupełnienie naszej, polskiej układanki energetycznej. Temat jest coraz lepiej rozpoznany, coraz większy jest dostęp zarówno do literatury polskiej jak i zagranicznej (ech potęga Internetu), coraz liczniej powstają instytucje zaangażowane w rozwój sektora na wszelkich możliwych poziomach, a rozwój?
No właśnie, czy rozwój tej odnawialnej niszy jest choć wprost proporcjonalny do ilości do tej pory wypowiedzianych słów, powziętych zobowiązań, ilości deklaracji i intencjonalnych medialnych wypowiedzi. Oczywiście mówię tutaj o ‘naszych, polskich sprawach’, o ‘naszym polskim rynku’. 
Zastanawiałam się jak nie dokładać kolejnej podobnej cegiełki, a stworzyć coś, co być może będzie inspirujące (przerost ambicji), a nawet być może przyczyni się do stymulowania dynamiki rozwoju sektora (mesjanizm plus zarodki ‘kompleksu boga’; ) ).
I znowu się zamyśliłam. Znaczy się, przyszedł mi do głowy pewien projekt, ocierający się nieco literacko o „Nowy wspaniały świat” Huxleya, ale czy znowu to zamiłowanie do przedsięwzięć interdyscyplinarnych mnie nie zabije i czy nie ugrzęznę pod tym ciężarem ambicji :)? – żeby spiąć w roboczym kieracie zamiłowanie do literatury i społecznej pożyteczności? ;)
Pierwsza futurystyczna rzecz jaka przyszła mi do głowy, to marzenie o tym, że za czas nie aż tak odległy, siedząc sobie w wygodnym fotelu, przed domowym ekranem, oglądając (dzięki internetowym łączom) wybrane fragmenty konferencji z EUSEW, w technologii przynajmniej 3D*, będę mogła ‘w czasie bieżącym’ odezwać się do tego prezydenta jednego z miast, który dosadnie stwierdził, że : "W Polsce nikt nie odpowiada za przyszłość"... – i powiedzieć: „ale my to zmienimy!” (wrodzona skłonność do fanatyzmu i podsycania utopijnych ideologii ;) 
(Jak również poczucie humoru).

To tak tytułem pierwszego wpisu, połączonego z pobieżną analizą charakterologiczną autorki.


---------------------------------
*Jakiś czas temu, byłam na koncercie U2 w IMAXie (3D) – genialna sprawa! Polecam!